Moja historia

Szybka nauka niezależności

Wolność i niezależność grały w moim sercu, odkąd tylko pamiętam. Samostanowienie było jedną z pierwszych rzeczy, których nauczyłam się w kontekście „dorosłego życia”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ta dorosłość dopadła mnie w wieku 10 lat. Jako mała dziewczynka straciłam rodziców i mimo, iż mieszkałam z rodziną czułam, że jestem ja i reszta świata. To, nie oszukujmy się trudne doświadczenie było dla mnie życiową lekcją nr 1. 

Numerem 2 okazało się macierzyństwo, ale o tym później. 

Zaczęłam wyrastać na silną, młodą kobietę, która raz po raz musiała tłumaczyć się ze swoich wyborów, dla większości określanych jednym słowem.  „Szaleństwo”. 

  • Dlaczego wybrałam studia zaoczne, skoro tylko dzienne dają perspektywę.   
  • Dlaczego w wieku 19 lat zaczęłam poważną pracę w bankowości, skoro sytuacja finansowa w żaden sposób tego nie wymagała.  
  • Dlaczego dla nowej pracy, przeprowadziłam się z Łodzi, swojego miasta rodzinnego do Warszawy, skoro tam miałam “wszystko”. 

Dzisiaj jestem wdzięczna za odwagę, która, pomogła mi podjąć moje własne decyzje, stojące ramię w ramię z moimi potrzebami i wartościami.  

Moje nowe życie

Mój świat wywrócił się do góry nogami, gdy poznałam mojego przyszłego męża. Wszystko potoczyło się tak szybko! Ślub jak z bajki, po roku narodziny pierwszego syna a po kolejnych dwóch latach następnego. 

Gdy dowiedziałam się o pierwszej ciąży, oszalałam z radości. W perspektywie pojawiło się zbudowanie prawdziwej rodziny, takiej na solidnych fundamentach. Rodziny, o której przecież całe życie marzyłam! 

Zaczęły się przygotowania: urządzanie pokoju, szykowanie wyprawki. Syndrom „wicia gniazda” udzielił mi się na 100%. Po narodzinach synka, dbałam o to nasze gniazdo jak tylko mogłam. Zawsze posprzątane, ugotowany wymyślny obiad z dwóch dań, kwiaty w wazonie. Zatraciłam się w byciu…. perfekcyjną panią domu. 

Kryzys

Nagle zaczęło mnie coś delikatnie uwierać, nie wiedziałam tylko co.  

Sterta malutkich ubranek do prasowania, przestała wzbudzać we mnie ckliwość i wzruszenie. Stanie przy kuchni i gotowanie zupek z topinamburem i ekologicznym dorszem, przestało mnie relaksować. Codzienne spacery z wózkiem po znajomych ulicach również zaczęły mnie nużyć. Dopadło mnie zmęczenie materiału, ale ciągle miałam poczucie, że za mało zrobiłam… 

 

Macierzyństwo wcale nie okazało się łatwe. „High need baby” – dzieci wysokich potrzeb. Mnie spotkało to dwa razy.  

  • Dzieci śpiące tylko przy piersi.  
  • Dzieci nieodkładalne, które potrzebują być non stop noszone.  
  • Dzieci z ciągłą potrzebą interakcji i stymulacji, sprawiające, że ciężko nawet iść do toalety.  
  • Dzieci z temperamentem, generujące afery po kilkanaście razy na dobę. 

I tak, z każdą kolejną aferą o źle posmarowaną bułkę masłem, zaczynałam odczuwać coraz większą…frustrację. 

Pojawiły się negatywne skutki pogoni za wyidealizowanym obrazem macierzyństwa.  

Zaczęła słabnąć moja więź z mężem. Pojawiły się sprzeczki o podział obowiązków domowych – w mojej wizji przecież wszystko musiało być perfekcyjne.  

Zaczęła słabnąć również moja więź z synem. Zaczęło brakować mi energii na aktywne uczestniczenie w jego życiu. Ważniejsza przecież była czysta podłoga. 

I na końcu zaczęła słabnąć moja więź z samą sobą. Zaczęło brakować zasobów na realizację moich potrzeb. Na realizację naprawdę ważnych dla mnie rzeczy! Nie wiem nawet dokładnie kiedy, ale gdzieś po drodze zgubiłam tą pełną życia i energii odważną Kasię… 

Macierzyństwo zaczęło mi się kojarzyć ze stratą… Stratą wolności, niezależności oraz możliwości realizowania swoich celów.

Wiedziałam, że chcę coś z tym zrobić. Chciałam widzieć coś więcej niż tylko stertę brudnych naczyń w zlewie!

Pojawił się silny głos, który kazał wracać mi do czasów, gdy mogłam rozwijać się zawodowo. Pracować z ludźmi! Być z nimi w relacji! 

Niestety. Mając dookoła siebie osoby mające raczej tradycyjne spojrzenie na obraz rodziny, po raz kolejny nie spotkałam się z poparciem i entuzjazmem.  

Rozkręcanie własnego biznesu przy małych dzieciach? Jak to? Przecież powinnaś poświęcić się synom! Jakbym słyszała głosy sprzed lat! Czułam się niezrozumiana, odnosiłam wrażenie, że moje cele traktowane są jako egoizm, fanaberia. Jestem przecież matką. W tamtym momencie czułam się jak najgorsza matka na świecie… 

To właśnie wtedy poczułam, że nie dam rady tego swojego rozwoju udźwignąć. Miałam już się poddać i odłożyć moje cele do szuflady z napisem „nie do zrobienia”, gdy przypomniałam sobie o… odwadze. O odwadze, która 10 lat temu pozwoliła mi dokonać właściwych wyborów, podążając za głosem swojego serca a nie “dobrymi radami” innych osób. 

3xS - Szczęśliwa, Spełniona i Spokojna

Przełomowym momentem, było zdanie sobie sprawy, że w moim życiu… nigdy nie doświadczyłam RÓWNOWAGI! Takiej prawdziwej, w której mogłam czuć się kompletna. Gdzie mogłam połączyć wszystkie ważne dla mnie obszary życia. Zawsze było albo – albo. Albo życie towarzyskie, albo rozwój zawodowy, albo życie rodzinne.  

To właśnie wtedy, w wieku 30 lat zaczęłam stawiać pierwsze nieśmiałe kroki na drodze do zbudowania mojej własnej życiowej RÓWNOWAGI. Droga była i nadal jest kręta oraz pełna jest niespodzianek i wyzwań, ale dzięki temu: 

  • Stworzyłam własną wizję szczęśliwego macierzyństwa.  
  • Nauczyłam się walczyć z perfekcjonizmem oraz poczuciem winy. 
  • Przestałam przeglądać się w lustrze oczekiwań innych ludzi.  
  • Zdobyłam odwagę, by mówić na głos o tym co jest dla mnie naprawdę ważne.  
  • Zbudowałam partnerstwo z mężem, pozwalające nam stworzyć nową codzienność.  
  • Dogoniłam swoje marzenia i wróciłam do swojego autentycznego ja!

Dziś wiem, że wybrałam właściwą drogę. Drogę nie tylko do bycia spełnioną mamą, która ma czas i energię dla swoich dzieci, ale również drogę do bycia szczęśliwą kobietą, która ma odwagę i przestrzeń na realizację własnych pragnień. Mamą, która odzyskała RÓWNOWAGĘ. 

Pobierz bezpłatny eBook

Poradnik dla sfrustrowanych!
Jak zadbać o swoje potrzeby i wyjść poza rolę mamy, żony i gospodyni